Podróż lidera RECOVER: zadowalanie innych, perfekcjonizm i odkładanie spraw na później.
Karen, liderka programu RECOVER | 25 sierpnia 2022 r.

Mam na imię Karen i jestem wdzięczną wyznawczynią wspaniałego Boga. Zmagam się z usatysfakcjonowaniem innych, perfekcjonizmem, prokrastynacją i współuzależnieniem. Cieszę się, że mogę podzielić się historią mojej drogi do wyzdrowienia. Ale zanim to zrobię, chcę wam opowiedzieć trochę o sobie.
Wychowałam się w kochającym chrześcijańskim domu, jako najmłodsza z trzech córek. Nasza rodzina była bardzo tradycyjna – mój ojciec był księgowym, a mama zajmowała się domem. Ojciec utrzymywał nas; nigdy nie mieliśmy żadnych potrzeb fizycznych. Zawsze uważałam mojego tatę za jedną z najbardziej pozytywnych osób. Budził się każdego ranka gotowy na nowy dzień. Ciężko pracował i dużo się bawił. Moja mama była bardzo zadowolona i głęboko zakorzeniona w życiu duchowym. Nigdy nie naciskała, żeby robić coś po jej myśli, była niezwykle cierpliwa i nigdy nie mówiła o nikim okropnych rzeczy. Moje siostry były ode mnie o 8 i 5 lat starsze, więc nie byłyśmy sobie bliskie. Ponieważ były w podobnym wieku, kłóciły się jak wszystkie rodzeństwa. Obserwowałam ich konflikty z daleka, ciesząc się, że mnie to nie dotyczy!
Miałam bliską relację z mamą. Uwielbiałam spędzać z nią czas w kuchni, pomagając jej. Była wojowniczką modlitwy, czego wtedy nie doceniałam, ale z wiekiem zrozumiałam, jaki to był ogromny dar. Mogłam się jej zwierzyć i opowiedzieć o swoich problemach. Była wspaniałą słuchaczką i najbezpieczniejszą osobą, jaką znam.
Kościół był ważną częścią życia mojej rodziny. Chodziliśmy do kościoła w każdą niedzielę rano i wieczorem oraz w wiele środowych wieczorów w tygodniu. Mój tata był moim nauczycielem w szkółce niedzielnej, a mama była dyrektorką młodzieżową w naszym małym Kościele Południowych Baptystów. Przyjąłem Jezusa Chrystusa jako mojego osobistego Pana i Zbawiciela, gdy miałem osiem lat, więc zawsze miałem Chrystusa w swoim życiu.
Byliśmy zamknięci w sobie i z zewnątrz wyglądaliśmy jak idealna rodzina. Jednak za zamkniętymi drzwiami sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Na co dzień wszystko układało się dobrze, ale gdy dochodziło do konfliktu, tata wybuchał złością, a gdy tylko emocje opadały, wracaliśmy do normy. Moi rodzice nie dawali nam dobrego przykładu radzenia sobie z konfliktami. Tata był jak czajnik; gdy się wściekał, gwizdał. Gdy temperatura opadała, wrzeszczał. Jeśli coś szło nie tak, gdy tata się wściekał, znowu gwizdał. Kiedyś przerażało mnie to i sprawiało, że czułam się nieważna, gdy krzyczał. To był taki kontrast z jego zazwyczaj pozytywnym usposobieniem. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo kontrolował.
Tata wydawał się szczęśliwy i chętny do wszystkiego, ale miał sposób na „sugerowanie”, więc czuliśmy, że to był nasz pomysł. Chciałam, żeby mój Tata był zabawny, a nie straszny, więc robiłam wszystko, co w mojej mocy, żeby go uszczęśliwić. Od najmłodszych lat uczyłam się sztuki zadowalania ludzi i unikania konfliktów. Nauczyłam się też czekać na odpowiedni moment, żeby powiedzieć coś, co mogłoby spotkać się z oporem. Pamiętam, jak pytałam mamę, jak ona toleruje mojego Tatę, skoro był taki irytujący i kontrolujący. Chciałabym pamiętać jej odpowiedź.
Nigdy nie widzieliśmy, jak nasi rodzice rozwiązują swoje spory; problemy znikały lub ustępowały. Nigdy nie nauczyłem się, jak podejść do problemu i go rozwiązać. Nigdy nie rozumiałem, że konflikty są częścią życia. Uważałem, że należy ich unikać. Jeśli tata chciał, żebym zrobił coś, czego nie chciałem, nie miałem możliwości powiedzenia mu „nie”. Jeśli powiedziałem „nie”, zawsze dopytywał „dlaczego?”. Ponieważ „nie chcę” było nie do przyjęcia, wymyślałem wymówki. To zapoczątkowało w moim życiu wczesny schemat kłamstwa, żeby dostać to, czego chciałem.
Dorastając, uwielbiałem być w centrum uwagi i starałem się dogadzać ludziom. Uwielbiałem ich rozśmieszać. Byłem szczęśliwym i niezwykle pozytywnym dzieckiem – patrzyłem na świat przez różowe okulary i wierzyłem w to, co w ludziach najlepsze.
Pod koniec dwudziestki poznałam w pracy faceta, z którym miło się spędzało czas i mieliśmy ze sobą wiele wspólnego. Zaręczyliśmy się po trzech miesiącach, a rok później wzięliśmy ślub. W czasie narzeczeństwa mieliśmy sporo konfliktów, ponieważ chcieliśmy spędzać czas inaczej. On nie miał ochoty na spotkania z przyjaciółmi ani rodziną, a ja uwielbiałam być otoczona ludźmi. Wchodziłam w związek małżeński z otwartymi oczami, wiedząc, że nasze problemy będą związane z rodziną i przyjaciółmi. Ale powtarzałam sobie: „On się zmieni!”.
Wszystko zaczęło się całkiem dobrze, bo cieszyliśmy się, że mieliśmy kogoś, do kogo mogliśmy wracać każdego dnia i wspólnie spędzać czas. Mieliśmy dwójkę dzieci, córkę i syna. Z czasem mój mąż zaczął się złościć, gdy sprawy nie układały się po jego myśli. Ciągle pakowałam się w kłopoty – mówiłam za dużo do innych, chciałam się spotykać i myślałam inaczej niż on. Na początku stawałam w swojej obronie, ale on utrudniał mi życie, gdy nie miał racji. Kiedy się złościł, wszczynaliśmy kłótnie. Zamiast szukać rozwiązania, dawał mi ciche dni przez godziny lub dni, więc robiłam, co trzeba, żeby zachować spokój; znowu, żeby zadowolić wszystkich. Tak jak nauczyłam się jako dziecko – udając, że nic się nie dzieje, mogliśmy żyć „szczęśliwie”.
Mój mąż również miał nierealistyczne standardy co do zachowania naszych dzieci. Często broniłam dzieci, żeby zrekompensować jego surowe traktowanie. Po pewnym czasie straciłam głos. Zaczęłam żyć w ciągłym napięciu, szukając w przyszłości czegoś, co mogłoby go zdenerwować, i starając się unikać konfliktów. To było wyczerpujące, ale pragnęłam spokoju. Starałam się budować dzieci i przypominać im, że ich tata je kocha; po prostu miał dziwne sposoby, żeby to okazywać.
Pamiętam, jak moja córka w liceum zapytała mnie, dlaczego pozwalam mu tak do mnie mówić. To zraniło mnie z dwóch powodów. Po pierwsze, zadałam mamie to samo pytanie o mojego tatę. Po drugie, zdałam sobie sprawę, że dawałam córce zły przykład, pozwalając, by jej przyszły mąż ją tak traktował. Przez kolejne kilka lat namawiałam męża, żeby spróbował terapii i popracował nad naszym związkiem, ale on uważał terapię za coś dla słabych. Czułam się beznadziejnie samotna i uwięziona.
Poszłam do dyrektora ds. duszpasterstwa w kościele Willow Creek. Chciałam, żeby mi doradził, jak przekonać męża do terapii małżeńskiej. Opowiedziałam mu o swoich wybuchach złości, o opryskliwości i milczeniu ze strony męża oraz o moich tendencjach do zadowalania innych. Zasugerował, że zachowanie mojego męża było przemocowe. Znosiłam złe zachowanie przez tyle lat, że się do niego przyzwyczaiłam. Nie do końca rozumiałam, jaki to miało wpływ.
Zaczęłam korzystać z pomocy psychologa, który pomógł mi uporać się ze złożonością mojego związku małżeńskiego. Przeanalizowanie wzlotów i upadków naszego małżeństwa z obiektywnego źródła było niezwykle pomocne. Moje dwa ogromne odkrycia dotyczyły tego, że mój mąż „karał, gdy nie stawiał na swoim” i że musiałam przestać tłumaczyć się, gdy się nie zgadzaliśmy. W końcu doszłam do punktu, w którym zdałam sobie sprawę, że wolę być po rozwodzie i żyć w szczęśliwym, bezpiecznym otoczeniu, niż tkwić w małżeństwie i być nieszczęśliwa.
Poczucie porażki z powodu niemożności ułożenia małżeństwa było trudne. Czułam się, jakbym była wielkim rozczarowaniem – dla siebie, mojej rodziny i przyjaciół. Jestem chrześcijanką. Pracuję w kościele. Teraz należę do tych osób, które rozwodzą się, gdy dzieci idą na studia. Zrozumiałam, że to wszystko są negatywne przesłania, napędzane moją dumą, których muszę się pozbyć.
Zacząłem pracę w Willow Creek 17 i pół roku temu. Często słyszałem o programie RECOVER i niezwykłej pracy, jaką wykonałem w ramach tego programu. Po tym, jak powiedziałem przełożonym, że jestem w trakcie rozwodu i opisałem część przemocy psychicznej i emocjonalnej, której doświadczyłem, zalecili mi udział. Ale nie miałem żadnych uzależnień i wychowałem się w całkiem solidnym domu. Nie sądziłem, że potrzebuję takiego programu.
Jak na ironię, kilka tygodni przed tą rozmową syn mojego przyjaciela przemawiał po raz pierwszy na konferencji RECOVER. Widziałam jego imponujący rozwój i pewność siebie. Pamiętam, jak weszłam do sali z wysoko uniesioną głową, wspierając mojego przyjaciela! Kilka tygodni później serce waliło mi jak młotem, gdy weszłam, by wziąć udział w wydarzeniu. Ten wieczór otworzył mi oczy. Ci ludzie wyglądali dokładnie jak ja. Byli odważni, przyszli nauczyć się, jak radzić sobie z problemami, z którymi się borykali, i robili to razem! Kiedy weszłam do sali, powiedziałam sobie, że będę otwarta na wszystko, co Bóg zaplanował dla tego doświadczenia.
Jednym z najważniejszych momentów mojej ku wyzdrowieniu było spotkanie wielu odważnych kobiet stawiających czoła swoim problemom.
Kiedy zaczęłam odrabiać pracę domową, badając, jak doszłam do tego punktu w moim życiu, pomocne okazało się odkrycie, jak bardzo mój różowy świat różni się od rzeczywistości. Przyjrzeliśmy się pozytywnym i negatywnym wpływom naszej rodziny pochodzenia. Dostałam narzędzia do znalezienia wzorców zachowań, które mogłam skorygować, aby nie miały negatywnych konsekwencji. Uświadomiłam sobie, że wyszłam za mąż za mężczyznę o wielu negatywnych cechach mojego ojca. Spędziłam całe moje małżeństwo, starając się go uszczęśliwić – ale całe moje staranie o zadowolenie innych sprawiło, że czułam się pusta, samotna i niezauważana w domu.
Jedną z największych zalet programu RECOVER jest to, że wszyscy możemy się od siebie uczyć, niezależnie od naszych problemów. Przy stołach słuchamy poruszających historii i słyszymy o postępach w poddaniu się i transformacji. Dzięki temu poczułam się mniej samotna w moich zmaganiach. Daje nam to również bezpieczne miejsce do dzielenia się swoimi historiami i otrzymywania wsparcia, którego potrzebujemy, by „jeden dzień na raz, jeden mądry wybór na raz”.
Oto kilka rzeczy, których nauczyłem się podczas mojego pobytu w RECOVER , a które są utrwalane co tydzień:
- W tym pokoju jest wielu odważnych ludzi. Zmagają się z trudnymi sytuacjami. Ale wciąż walczą o siebie i swoje rodziny.
- Przejście przez proces RECOVER jest łatwiejsze i bardziej satysfakcjonujące, gdy możesz go przeżyć razem z innymi.
- Musisz przejść przez proces RECOVER sam, a nie dlatego, że ktoś cię o to poprosił albo że ktoś inny idzie z tobą. Jeśli zrobisz to sam, skorzystają na tym wszyscy w twoim życiu.
- Dostajesz z programu tyle, ile w niego włożysz. Jeśli nie zagłębisz się w swoją przeszłość, aby poznać dobre i złe strony, będziesz miał płytkie pojęcie o sobie.
- Kiedy trafiłem do RECOVER, myślałem, że mój „śmieciowy” stan nie jest taki zły. Dowiedziałem się, że śmieci to śmieci, a każdy nierozwiązany problem przeszkadza ci stać się osobą, jaką Bóg chce, żebyś był. Przeszkadza ci być najlepszą wersją siebie, współmałżonkiem, rodzicem, przyjacielem, współpracownikiem czy dzieckiem.
Minęły prawie cztery lata od ukończenia programu. Recover zaoferował mi nową ścieżkę. Zamiast żyć w zaprzeczeniu,
- Stawiłam czoła sprawom, które próbowałam ignorować.
- Stworzyłem różne reakcje na trudne sytuacje i ludzi.
- Określenie mocnych stron i granic, które należy pokonywać każdego dnia.
- A co najważniejsze, nawiązałem nowe, głębsze relacje z ludźmi, z którymi mogę iść przez życie.
Żartuję z moją terapeutką, pytając, ile jeszcze czasu minie, zanim mnie „naprawi”. Ale życie to podróż i zawsze znajdzie się coś, nad czym trzeba popracować.
Dla tych, którzy dopiero zaczynają przygodę z RECOVER , rzucam wyzwanie: nie poddawajcie się i wyjdźcie ze swojej strefy komfortu, aby zaangażować się w proces. Zostaniecie nagrodzeni za swoją odwagę . Gwarantuję, że ani jedna osoba w tym pomieszczeniu nie ukończyła swojej drogi RECOVER i nie żałuje niczego, łącznie ze mną. Teraz, gdy czuję się sprowokowana lub staję w obliczu wyzwania, zamiast udawać, kim ktoś inny chce, abym była, jestem pewna tego, kim Bóg mnie stworzył i będę bronić siebie. Nadal czerpię ogromną radość z pomagania innym; jednak moim celem jest odejście od zadowalania ludzi i skupienie się bardziej na zadowalaniu Boga.
Moja rada brzmi: ciesz się każdym dniem takim, jaki niesie. Nie odkładaj życia na później, dopóki nie pozbędziesz się wszystkich śmieci. Staraj się dzielić każdy dzień z ludźmi, którzy są częścią twojego życia i z którymi decydujesz się żyć. Staraj się jak najlepiej pokonywać trudności i wyciągać z nich wnioski. Życie jest zbyt krótkie, żeby nie doceniać tego, co i kogo masz w swoim życiu. Jesteś tego wart!
Przeczytaj dalej: Czym jest RECOVER i dla kogo jest przeznaczony? Sprawdź programu 12 kroków RECOVER .
Martwisz się o bliską osobę, która może cierpieć na uzależnienie? Przeczytaj ten pomocny artykuł: Kochanie osoby uzależnionej: Rozpoznawanie uzależnienia i jak pomóc .
Aby poznać bardziej praktyczne sposoby radzenia sobie z problemami ze zdrowiem psychicznym i historie innych osób, które przeszły przez to samo, kliknij tutaj, aby zapoznać się z pełną listą materiałów .