Cmentarze do ogrodów
Willow Creek | 3 maja 2021
Dopóki nie zmarła moja mama, nie wiedziałam, że cmentarz może przypominać ogród.
Wcześniej nie znałem śmierci zbyt dobrze, miałem zaledwie 22 lata, kiedy zmarła. Wcześniej cmentarze były miejscami, obok których przejeżdżałem, czasami odwiedzając je, gdy w ich bramach pochowano osobę publiczną lub prezydenta. Albo cmentarze żyły w opowieściach o duchach, pełne wysokich nagrobków lub pokryte pajęczynami. Albo reprezentowały miejsca, których należy unikać, ponieważ budziły tak wielki smutek i ból.
Ale wszystkie te percepcje i lęki zmieniły się, gdy moja mama zmarła w wieku 52 lat. Na cmentarzu, gdzie jest pochowana, rząd drzewek bonsai filtruje światło słoneczne padające na jej nagrobek. Cmentarz wydaje się miejscem wytchnienia, pocieszenia i kontemplacji. Przypomina ogród. Co roku cmentarz staje się częścią mojego weekendu z okazji Dnia Matki, a teraz, gdy sama jestem mamą, stał się również częścią Dnia Matki moich dzieci.
Minęło ponad 17 lat od śmierci mamy, od nocy, kiedy ona, mój tata i ja wybraliśmy się na sylwestrową kolację do japońskiej restauracji. Tego wieczoru moi rodzice wrócili samolotem z Hongkongu, gdzie oboje dorastali. Świętowaliśmy nasze mini-spotkanie przy miskach udonu i rozmowie o mojej nowej pracy, nie spodziewając się szoku, jaki nas czeka.
Przez lata u mojej mamy nagromadziła się cała masa chorób autoimmunologicznych – zespół Sjögrena, reumatoidalne zapalenie stawów, toczniowe zapalenie nerek, amyloidoza – i każdy dzień wiązał się z jakimś bólem. W szczytowym momencie reumatoidalnego zapalenia stawów wskazała mi korytarz w pracy, którym przejście zajmowało jej 15 minut.
Pamiętam, jak ją zapytałam: „Jak sobie radzisz z tym całym bólem?”. Odpowiedziała mi: „Zakładam, że będę odczuwać ból każdego dnia. To normalna część mojego życia. A jeśli uda mi się przeżyć dzień bez bólu, traktuję to jako dar od Boga”.
Oszołomiła mnie w najlepszym tego słowa znaczeniu. Mogła obwiniać Boga za swoje położenie. Mogła czuć urazę. Zamiast tego, drobne odstępstwa od codziennego dyskomfortu postrzegała jako dary.
Przypadkowo, leczenie jednej z jej chorób autoimmunologicznych złagodziło objawy innej. Chemioterapia, którą otrzymała na toczeń, pozwoliła jej poruszać się tak, jakby pozbyła się reumatoidalnego zapalenia stawów. Kiedy była z tatą w Hongkongu, była tak zwinna, że wspięła się nawet po 268 stromych schodach do pomnika na wzgórzu.
Zaledwie kilka dni po tej wędrówce i kilka godzin po naszym małym rodzinnym obiedzie, mama zaczęła kaszleć krwią. Poprosiła nas o wezwanie pogotowia i straciła przytomność. Patrzyliśmy, jak ratownicy medyczni pompują jej klatkę piersiową. Karetka zabrała ją do szpitala. Później lekarze powiedzieli nam, że doznała zawału serca połączonego z niewydolnością oddechową, prawdopodobnie spowodowaną chorobą autoimmunologiczną. Nigdy się nie obudziła.
Kiedy dorastałem, moja mama miała poważną pracę, była dyrektorką apteki w Szpitalu Pamięci Dziecięcej (obecnie Szpital Dziecięcy im. Ann i Roberta H. Lurie) w Chicago. Często wracała do domu dopiero o 20:00 i wychodziła do pracy o 5:30. Widywałem ją tylko przez godzinę lub dwie w większość dni powszednich. Ponieważ pracowała do późna, często nie znajdowała czasu na ćwiczenia na pianinie, które uwielbiała i na którym grała raz lub dwa razy w miesiącu podczas nabożeństw, dopóki ona i mój tata nie położyli mnie do łóżka. Często zasypiałem przy dźwiękach „Great is Thy Faithfulness” i „How Great Thou Art”. Ale moja mama miała ulubioną piosenkę: „In the Garden”.
Podczas tych kilku dni, które spędziliśmy w jej szpitalnej sali, kiedy mama była w śpiączce, kiedy dowiedzieliśmy się, że jej mózg nie funkcjonuje i że płuca nie będą w stanie jej utrzymać, kiedy babcia przyleciała z Kanady, żeby pożegnać córkę, kiedy mój wujek i ciotka pobiegli na oddział intensywnej terapii, żeby ostatni raz trzymać siostrę za rękę, zabrałem laptopa, żebyśmy mogli puścić „In the Garden” w pętli. 3 stycznia 2004 roku, kiedy oddech mamy ustał, a jej puls się zatrzymał, „In the Garden” grał dalej.
Dzień Matki stał się dla mnie, podobnie jak dla wielu z nas, których matki zmarły i same zostały matkami, pełen emocji. Rozkoszuję się rysunkami i ręcznie robionymi kartkami mojego 11-letniego syna i 8-letniej córki. Czuję autentyczną radość z tego, że mnie kochają.
I co roku ciągnie mnie na cmentarz Wheaton, gdzie pochowana jest moja mama. Inaczej jest z moim tatą, który odwiedza jej grób na kilka minut niemal każdego dnia od 17 lat.
„Wiem, że jej dusza jest z Jezusem” – mówi – „ale tutaj czuję się jej najbliższy”.
Dla mnie to zawsze jest dzień Matki. Wiem, że nie jestem sama, bo co roku w weekend Dnia Matki widzimy wszędzie świeże kwiaty i machamy do innych odwiedzających groby ich mam.